Na swoich stronach spółka Gremi Media SA wykorzystuje wraz z innymi podmiotami pliki cookies (tzw. ciasteczka) i inne technologie m.in. w celach prawidłowego świadczenia usług, odpowiedniego dostosowania serwisów do preferencji jego użytkowników, statystycznych oraz reklamowych. Korzystanie z naszych stron bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza wyrażenie zgody na użycie plików cookies w pamięci urządzenia. Aby dowiedzieć się więcej o naszej polityce prywatności kliknij TU.

Nie zabytek, nie ma więc przestępstwa

Janina Blikowska, Natalia Bet 15-09-2009, ostatnia aktualizacja 16-09-2009 16:05

W starej parowozowni buszują złodzieje złomu. Nawet jeśli uda się ich złapać, karani są tylko za wykroczenie.

Parowozownię właściciel zaczął rozbierać w maju
autor: Jerzy Dudek
źródło: Fotorzepa
Parowozownię właściciel zaczął rozbierać w maju

Spacerujący po ul. Wileńskiej mieszkaniec Pragi zauważył na terenie cennej – częściowo zburzonej przez właściciela – parowozowni zbieracza złomu. Wezwał policję i straż miejską. Zanim mundurowi przyjechali na miejsce, razem z przechodzącą kobietą zatrzymał wandala. Kazali mu zwrócić metalowe części z miejsca, z którego je zabrał. Nie chciał tego zrobić, więc sami odnieśli na miejsce elementy.

Policjanci przyjechali na miejsce po kwadransie. – Nie możemy nic zrobić, bo interwencję powinien zgłosić właściciel terenu – powiedzieli.

Argumentowali: przypuśćmy, że kradną państwu rower, ale nie zgłaszacie nam tej sprawy, więc nie mamy podstaw, aby interweniować. Tak samo jest w przypadku parowozowni. Kradzież powinien zgłosić właściciel. Wtedy mamy podstawę, aby zareagować.

A do złodzieja złomu powiedzieli: – Żebyśmy cię tu więcej nie widzieli. Insp. Sławomir Sosnowski, szef północnopraskiej policji, pytany o niedzielną interwencję mówi, że funkcjonariusze pojechali na miejsce i wylegitymowali zbieracza złomu.

– Nie miał kradzionych elementów, a mężczyzna, który nas wezwał, nie chciał oficjalnie złożyć zawiadomienia o przestępstwie – tłumaczy komendant Sosnowski.

Prażanie są oburzeni.

– Przez taką postawę policji za chwilę nic już nie zostanie z parowozowni. Właścicielowi nie zależy na obiekcie. Ma go odbudować, więc woli, aby się rozpadł – mówi zdenerwowany prażanin.

Okoliczni mieszkańcy mówią, że już nieraz widzieli, jak na ten teren wchodzą wandale. – W każdej chwili budowla może się zawalić i komuś zrobić krzywdę. Wspólnie z sąsiadami zgłaszamy to policji. Ale poprawy nie widać – dodaje mężczyzna.

Insp. Sosnowski odpiera te zarzuty. – Wiemy, że parowozownia jest zagrożona, na miejscu często pojawiają się patrole, ale stałego posterunku nie możemy tam wystawić.

Bogdan Szombara, jeden z dyrektorów firmy Budrem z Ostrowa Wielkopolskiego, właściciela terenu, na którym stoi parowozownia, mówi, że dopiero od „Życia Warszawy” usłyszał o rozkradaniu obiektu.

Tymczasem już w maju pisaliśmy o dewastacji budynku. Także wtedy straż miejska powiadomiła firmę o tym problemie. – Teren jest zabezpieczony należycie. Jest ogrodzony, na bramach są kłódki. Ochrony nie postawię, bo nas nie stać – mówi Szombara.

Praską parowozownię właściciel zaczął rozbierać w maju, by na jej miejscu zbudować obiekt handlowy. Obrońcy zabytków rozpoczęli walkę o ocalenie budowli. Ale ekspresowe wpisanie jej do rejestru nie wstrzymało rozbiórki. Właścicielowi udało się zburzyć niemal połowę obiektu. Po czym odwołał się od nieprawomocnej jeszcze decyzji uznającej obiekt za zabytek. Generalny konserwator zabytków nakazał ponowne postępowanie w sprawie.

– W świetle prawa parowozownia nie jest zabytkiem, a zwykłym budynkiem. Nie podlega specjalnej ochronie. Jej okradanie z metalowych części jest z racji niskiej wartości złomu jedynie wykroczeniem – tłumaczy komendant Sosnowski.

Życie Warszawy

Najczęściej czytane